Ostatnio jeździmy autobusami niezwiązane i wrzucam dziecko na plecy na przystanku po wyjściu z autobusu. Dziś trafił się nam przystanek tłumnie oblegany. Położyłam torbę na ławce zajętej przez jakąś starszą panią i zajęłam się motaniem.
pani: Przecież pani trzeba pomóc! Niech pani ktoś pomoże!
ja: nie, nie trzeba, dziękuję
pani: Sama bym pani pomogła ale mam rękę po złamaniu
ja: dziękuję bardzo, naprawdę nie trzeba mi pomagać
pani: Halo! Ludzie! Pomóżcie tej pani!
ja zaczynam od pani powoli uciekać dociągając plecak
pani: Co za ludzie! Idą i widzą, że trzeba pomóc a nie pomagają!
ja jestem już kawałek dalej, odprowadzana wzrokiem przez tłum na przystanku zdziwiony co ja robię. Jak już zawiązałam węzeł dwie kobiety nie wytrzymały i przybiegły do mnie:
panie: bo pani jej tu jedną rączkę pod to zawiązała!
ja: wiem, nie szkodzi.
panie: ale ja ją wyjmę!
ja: nie, nie trzeba.
panie i tak wyjęły
a po chwili Pelasia i tak ją schowała
