temat na czasie jest u mnie.
dosłownie przed chwilka mama i tata sobie pojechali. chwała bogu, że mieszkaja daleko. wnuka drugi raz widzieli i też: a czemu on płacze (bo jest niemowlakiem i ma 1,5 miesiąca), a może ma mokro (nie, nie ma, sprawdzałam), a w tej chuście to dziwnie nogi mu wiszą, a po co Ci inna chusta (zakochałam się w katji i jakos tak wspomniałam). no i broń ciężka wyciągnięta-dziecko wami rządzi (taaaa zazwyczaj siedmiotygodniowe niemowlęta tak właśnie robią).
jakos wytrzymałam, ale popłakałam się po ich wyjściu, bo wiecie z nimi tak zawsze. niegdy wsparcia od nich nie otrzymywałam, nie byłam przytulana i nikt mi nie mówił, że mnie kocha, i że coś warta jestem. skończyło się "tylko" na anoreksji w młodości i 3 latach u terapeuty. ale moja matka nie ma sobie nic do zarzucenia. przecież miałyśmy z siostrą wszystko czego dusza zapragnie (owszem, ale tu nie o śliczne rzeczy chodzi, miłości nie można dziecku kupić w sklepie).
ja mojemu synowi chce dać to czego potrzebuje czyli maximum miłości i wsparcia.
dlatego podziwiam asertywność i odporność. ja wciąż nie umiem tego olać.
przepraszam, że się tak rozpisałam, ale jakoś potrzebowałam tego, a temat idealnie się wpasował w mą sytuację
