tak, no, ten, cóż, nadszedł ten moment, kiedy moje dziecię samo domaga się wózka. no i gdzie mogę, to go tym wózkiem zabieram, choć chusta/nosidło zawsze w odwodzie (jak Zośka zła i zmęczona, to oczywiście potrzebuje się przytulić). ale do rzeczy.
jeździmy tym wózkiem na krótkie trasy po mieście. no i jest śmiesznie, bynajmniej nie przez przeszkody architektoniczne, tylko ludzi.
z wózkiem jestem w najlepszym razie niewidzialna, przeważnie jednak przeszkadzam. trzeba mnie ominąć, można się potknąć o kółka, zajmuję niepotrzebnie miejsce w autobusie, pcham się tą "landarą" akurat tam, gdzie jest najlepsze oparcie dla pleców, pod nogi podjeżdżam, windę blokuję, z niewiadomych przyczyn ustawiam się pierwsza do wyjścia z autobusu, a samodzielne wyniesienie wózka przecież tyyyyyyyyle trwa![]()
kiedy jeżdżę z chustą/nosidłem, rzadko kiedy muszę prosić o ustąpienie miejsca (ta zasada nie dotyczy metra, przecież widoki za oknem takie pasjonujące). jak wjeżdżam wózkiem przeważnie spotykam się z pełnymi dezaprobaty stęknięciami. w chuście na ulicy nie da się mnie nie zauważyć, więc nikt na mnie nie wpada. z wózkiem jestem niewidzialna. to ja już wolę być nader widoczna z chustą.