Słuchajcie, taka mnie zaduma naszła... byłam z Młodą na USG bioder, kontrolne, wszystko super, lekarz przeszczęśliwy, że noszę, inny studentom kazał się pokazywać itd. No ale jak to w NFZ, czekałam 2 godziny, wraz ze mną z 8 kobiet. Pomijam, że wszystkie dzieci siedziały przez te 2 h w fotelikach samochodowych (poza jednym w wózku), bo nie o tym chcę pisać. Przychodzę, mówię dzień dobry paniom i zaczynam wyplątywać się z chusty i jedna z tych kobiet mówi do mnie, że dobrze że Młoda w ogóle chce w chuście bo jej to nie chce wcale, ale w nosidełku jest super. Myślę, że raczej jest to jakiś bejbibjorn przodem do świata, bo ta pani daje też 3 miesięcznej córce marchewkę (mało ważne). I tu moje pytanie, o co chodzi z tymi wisiadłami, czemu dzieci je lubią? To samo z moją koleżanką, mądra dziewczyna, lekarka, a syna w nosidle maksikosi za jaja nosi... za przeproszeniem... Jak to jest, że dzieciaki często w chusty na początku motają się niechętnie a w te jajognioty bez szemrania dają się pakować? Ma ktoś jakiś pomysł? Nie wiem czy to dobre miejsce do takich wynurzeń, jakby co proszę przenieść![]()