Trudno mi się z Pasją nie zgodzić... Noszenie to dla mnie sposób na bliskość i wolne ręce, ale naprawdę nie widzę dla siebie sensu w motanie się w chustę.
W manduce nie bolą mnie ramiona (ciężar obciąża bardziej biodra), nie włóczą się po ziemi ogony, łatwo to dociągnąć, no i zakłada się w 30 sekund wliczając wszystkie poprawki i podskoki.
Po rozebraniu się z chusty zawsze piętrzył się stos szmaty do złożenia, a w lecie było gorąco niemiłosiernie. Chusta na plaży dla mnie była porażką bo nie mogłam jej dotrzepać z piasku, a już nie daj Boże zamotać się na wietrze (długa zaraza) , w mieście tylko w 2X, bo ogony się brudzą, a 2X mogę tylko krótko bo ramiona mi odpadają (dzieć już ciężki), plecaczek nawet jak już go wreszcie dociągnę pije w ramiona, wrzyna się w mostek...
Ja wiem, że wszystko jest kwestią wprawy, ale żeby się wprawiać trzeba nosić, a z kolei żeby nosić musi być wygodnie i szybko. No jakoś nie udało mi się wybrnąć z tego błędnego koła
