Nie dogadamy się z bardzo prostej przyczyny - osoby uważające, że absolutnie nie można pić podczas karmienia, automatycznie zakładają że każdy alkohol wypity przez matkę szkodzi dziecku. Ja ufam jednak liczbom, biochemii, badaniom naukowym i tym podobnym niewartym wzmianki źródłom, plus - last but not least - zdrowemu rozsądkowi i wiem, że mogę wypić pół kieliszka wina (50ml) i po kilku godzinach nakarmić moje prawie półtoraroczne, ważące ponad 11 kilo dziecko (podaję te dane żeby było jasne, że nie mówię o noworodku).
Wirtualny alkomat (z którego nie korzystam na codzień, ale na potrzeby dyskusji wklepałam dane) podaje, że ja (a ważę całe 51 kilo, czyli jeszcze mniej niż przeciętna kobieta pewnie) po przyjęciu tak oszałamiającej dawki alkoholu mam zero promili po trzech godzinach. W szczycie, czyli po godzinie, stężenie alko w mojej krwi (a więc i w mleku) to całe 0,16 promila, czyli jakieś, hm, 60 razy mniejsze niż w tym nieszczęsnym kefirze. Myślę więc (a linkowane już w tej dyskusji badania przyznają że mam rację), że nawet jeśli po tej godzinie nakarmię Młodą, serwując jej ten jakże wyskokowy trunek (bo wszelkie kalkulacje dotyczące długości snu zawiodły, a inne metody ponownego uśpienia okazały się nieskuteczne), nie skrzywdzę jej. Zwlaszcza że kefir też nam podpija, i kisozną kapustę wcina.
Ale tak naprawdę niepotrzebnie się wysiliłam i policzyłam co powyżej, bo w różnych formach zostało to już napisane i nieprzekonanych nie przekonało ani troszeczkę. No nic, trudno.
A poświęcenie to w ogóle dziwna kategoria, niezbyt mi pasująca do tematu... Zwłaszcza poświęcenie w imię sama-nie-wiem-czego.
I jeszcze - nie, przez kilka pierwszych miesiécy życia Kasi nie piłam nic.