Chciałam się poradzić, wyżalić, zapytać, czy też tak macie/miałyście. Około półtora miesiąca temu zaczełąm przygodę z wielo, po pierwszej nieudanej próbie, jak córcia była maleńka. No i wpadłam po uszy. Siedzę na bazarku, wypatruję okazji. Kupuję i kupuję. I mam rozdwojenie jaźni. Bo z jednej strony wydaje mi się, że to dobrze, żeby znaleźć rozwiazanie najlepsze dla mnie i dla mojej córci (i tak się bronię przed męzem). A z drugiej strony miotają mnie wyrzuty sumienia, że może nie trzeba tyle wypróbowywać. Samo kupowanie i użytkowanie pieluszek sprawia mi tyle przyjemności... Co w połaczeniu z uwagami męza, który uważa, że 10 szt. wystarczy i nie ma co wyprobowywać wszystkiego, i tym, że wiem, że mąż cieżko i długo pracuje, abyśmy żyli dostatnio, sprawia, że czuję się niezbyt komfortowo.
No i tak zastanawiam się, czy jestem w tym osamotniona, czy Wy macie/miałyście podobnie?
Jak jest Wasze zdanie, czy dobrze szukać pieluszki (prawie) idealnej? Czy poprzestać na tym, co się ma. Ile pieluszek dobrze jest mieć, aby nie przesadzić ani w jedną, ani w druga strone.
Czy od kupowania pieluszek można sie uzależnić??