Zygmunta mojego kochanego noszę po domu od dwóch miesięcy. Jakoś się wcześniej nie odważyłam z nim wyjść dalej niż do sklepu a to i tak tylko dwa razy. Zawsze się bałam co ja z Nim zrobię jak się zacznie wiercić. W domu Go wyjmuję jak już się obudzi i zaczyna rzucać.
No i wczoraj chciałam tylko na pocztę wyskoczyć i wrócić po wózek ale nie miałam serca Go budzić i przekładać więc poszliśmy w chuście. Czułam się jak gwiazda filmowa na czerwonym dywanie. Wszyscy się za nami oglądali, uśmiechali, przepuścili bez kolejki na poczcie gdzie są przecież numerki i nawet jak byłam w ciąży to musiałam czekać. No cudnie. I jeszcze załatwiłam coś, czego z wózkiem by się absolutnie nie dało. Jestem megazadowolona mimo bolących pleców. Ciesze się, że się wreszcie odważyłam.
Tylko Mu tyłek trochę zmarzł. Był ubrany jak zwykle w kombinezon ale jak Go rozmotałam to brzuch miał gorący i wilgotny a pupę chłodną. Zupełnie nie wiem jak Go ubrać żeby Mu przodu nie przegrzać jednocześnie nie wyziębiając tyłu.
No! To się pochwaliłam![]()