Poszłam dziś odprowadzić starszą do przedszkola, a że spieszyło mi się, żeby zdążyła na śniadanie - wzięłam spacerówkę (3-letnie nóżki nie chodzą szybko). Młody w MT. W drodze powrotnej prowadząc pusty wózek, weszłam do apteki (wózek został pod apteką). Tam tradycyjnie achy i ochy, zachwyt (jedna pani powiedziała, że młody ma super "krzesełko" i sobie tak wygodnie siedzi :-D), że cieplutko, że bezpiecznie, itp. I że "jakie to teraz fajne rzeczy dla dzieci robią!" a kiedy powiedziałam, że to wcale nie nowoczesny wynalazek, że dawno temu w Polsce też nosiło się dzieci, jedna z pań powiedziała, że ona miała coś podobnego, tylko skórzane i że nosiło się dziecko na biodrze, ale to sztywne było i niewygodne. Ale ja nie o tym chciałam. Otóż wyszłam z tej apteki i byłam pod takim wrażeniem tego "krzesełka" że... zapomniałam o wózku i poszłam sobie do domu. Przypomniało mi się 2 przecznice dalej. To tak w nawiązaniu do mojego wątku o zostawianiu wózków pod sklepami