Kiedyś pojechałam z Jagulcem (wtedy jakieś 6-7 miesięcy) do znajomej PKS-em. Jaga w chustce na brzuchu, na plecach plecak i w drogę. Znajoma się załamała, bo okazało się, że ona ze swoim synem (ok. 2 lat) jeździ tylko samochodem, tzn. jak ją mąż zawiezie, bo nie ma prawa jazdy. I że taka uwiązana w domu (na wsi) i takie takie. To ja myślę - Acha! Kupi nosidło, albo się chociaż odważy z chaty wyrwać po takim zacnym przykładzie.

Spotykam tę znajomą wczoraj. Z racji wysokiej temperatury Jaga wylądowała w wozie (co za nieporęczny badziew - ale przynajmniej chłodniej ), a ta niewiasta (z nutką triumfu): Co? Ciężko już było nosić?

Skąd u ludzi, którzy nawet nie tknęli palcem chusty czy mietka przeświadczenie o wyższości wózka? Dodam, że poszliśmy na obiad i nie było łatwo ogarnąć tej czterokołowej kolubryny w minibarze, a potem iść na spacer po ministoczku, gdzie zrobiono jedynie schody, a wózkowicze ciągali się po trawniku...