No to sobie wyobraźcie miny przechodniów, gdy szłam z mężem i dzieciarami. Tzn. Mąż miał małego w bondku, a ja starszą ( skończone 3 lata i z 17 kilosów) w chuście. Normalnie ludziskom szczeny o chodnik kłapały Ciekawe co też tam za plecami gadali bo na ich twarzach to mieszanka wybuchowa: zdziwienia (z serii "a co to znowu za cudaki)", przerażenia ("a kręgosłup tych biednych dzieci i rodziców"), niesmaku (głupia moda dzieci rozpuszczać") i ewidentnej czułości ("jak słodko dzieciaki wyglądają"). Ciekawe, która opcja przeważała