Ja ostatnio naraziłam się kilku osobom nosząc Zosię w manduce. Kiedy parę tygodni temu zrobiło się tak nagle zimno maszerowałyśmy z Zo na zajęcia rehabilitacyjne do szpitala. Zonia zdjęła sobie rozkosznie czapeczkę i fruu, wyrzuciła. Ludzie patrzyli na mnie, nieświadomą tego strasznego faktu jak na potwora. Wreszcie znalazła się jakaś milsza duszyczka, która poinformowała mnie o hańbie na mych plecach. Poprosiłam o założenie dziecku wyciągniętej z kieszeni zapasowej czapki. Niestety, Zosia za chwilę znowu jednym ruchem pozbawiła się nakrycia głowy, łącznie z wrzuceniem jej na ul. Świętokrzyską w godzinach szczytu. Wyciągnęłam więc chusteczkę i znowu poprosiłam miłą dziewczynę o pomoc w założeniu na łebek. Wtedy nie wytrzymał jeden miły starszy pan: "Do jasnej cholery, załóżcie temu dziecku czapkę, jest zimno, lafiryndy jedne. Dzieciaczynę na plecach targa, czapki nie założy, nie dość, że przeziębi to jeszcze pokrzywi albo jej nawet wypadnie, cholera nosz...." itede, itepe. Okoliczne babcie dalej wtórować, dobrze, że się bardzo spieszyłam, bo jeszcze by mnie pod tramwaj wepchnęli z tej miłości do dzieci.
Zdarzenie z ostatniego wtorku: znowu pędzę z Zo do szpitala, znowu w niedoczasie, znowu zimno. Czapka tym razem zawiązana na supeł podwójny, prawie przymocowana gwoździkiem Najpierw atak pierwszej aktywistki: "oj, bo ten dzieciaczek tak bardzo się odchyla do tyłu, przeszkadza jej pani kaptur!" Za chwilę druga: "oj, bo pani to biedactwo wypadnie, tak pani na plecach toto trzyma, i jeszcze kaptur jej przeszkadza" Na szczęście oprzytomniałam i zapytałam, czy przypadkiem nie zsunęła się czapka dziecku za bardzo na oczy i stąd to odchylanie. Okazało się, że tak, poprosiłam więc aktywistkę nr 2 o poprawienie i nagle okazało się, że nawet mogę ten swój kaptur mieć. Uff, całe szczęście, bo naprawdę było zimno.

Czy jest w ogóle coś, co robię ze swoim dzieckiem dobrze?