Franka motałam prawie we wszystko... nie lubiłam na biodrze bom kurczak a Fran
wielki i było nam bardzo niewygodnie, ale kangurki, x, kieszonki, plecaczki
szły dobrze więc uznałam, że ze Stasinkiem nie będzie problemów.
W elastyku było ok, aż do czasu nieszczęsnej gumki w gaciach. Potem totalna
porażka Staś na sam widok szmaty uderzał w płacz. Doszła moja piękna
milleflori i zamotałam go w piątek. Porażka, płacz, w ogóle gniot zrobiłam
straszny dałam sobie spokój.
Kolejna próba dzisiaj rano i już było dobrze... stanęłam przed lustrem i się
załamałam... gniot pierwsza klasa. Chusta jest cudna, mota się dobrze... na
Franiu! Franek raz, dwa, trzy zamotany i na przedzie i na plecach. Stasio ni
du du... no normalnie nie potrafię sobie poradzić z tak małym dzieckiem i ze
szmatą. No i jednak wychodzi na to, że przy każdym dziecku wszystkiego się
trzeba uczyć od nowa.
Oczywiście zdaje sobie sprawę, że pewnie wynika to z tego, że boje się, że coś
mu zrobię i źle naciągam, ale mam takiego stresa jak go biorę do chusty, że
cała się trzęsę smile. Śmieszne to skoro tyle czasu nosiłam Franka. I co ja
biedna mam począć?HELP Jakiś pomysł? Jakiś kop w dupe, żebym
się przestała stresować?
A najgorsze jest to, że jestem uziemiona na wysrankach, ani autobusu do Wawy w który mogłabym się zapakować z dziećmi, ani samochodu, ani nikogo pod bokiem kto by mi pomógł![]()