Mój syn jest dość ruchliwym dzieckiem i na dodatek nerwowym od urodzenia. Nigdy nie wytrzymywał w chuście jakoś szczególnie długo, dlatego zazwyczaj nosiłam go albo po domu, albo blisko domu, coby w razie alarmu nie wyciągać go zimą na dworze (urodził się w listopadzie).
Od jakiegoś czasu wypuszczam się jednak dalej i na dłużej. Nasze spacery jednak nie trwają dłużej niż 2 godziny. Zazwyczaj przez pierwsze 30 minut Miłosz obserwuje otoczenie, potem 30 minut śpi (staram się wychodzić mniej więcej w porze drzemki), a po kolejnych 10-15 minutach muszę go już wyjąć, bo się wierci i chce wyjść. Wyjmuję go więc gdzieś pod płotem, daję cyca i po pewnym czasie staram się znowu zamotać, żeby móc wrócić do domu (12 kg na rękach nie chcę nosić). I tutaj następuje zonk, bo synek ma zazwyczaj dość noszenia i protestuje.
Jedną z takich akcji zaserwował mi dzisiaj. Przysięgam, że żałowałam, że nie mam ze sobą wózka (!), co raczej nieczęsto mi się zdarza. Zamotałam go na dworze dopiero za drugim razem i prawie biegiem wróciłam do domu, bo mały ewidentnie miał dość. Chciał się pobawić, gdzieś pognać na czworaka, a nie znowu siedzieć w chuście.
Czy Wy też macie podobnie? Jak sobie radzicie?