Gdy ja zainteresowałam się chustami, byłam w ciąży z Zuzią i moje trzy znajome też akurat były w ciąży (każda z nas z drugim dzieckiem).
Uznałam, że chustowanie to wspaniały pomysł i do każdej z nich wysłałam różne linki z wiadomościami na ten temat. Oczekiwałam takiej reakcji, jaką ja sama miałam, czyli entuzjazmu i radości z tego, że udało się coś takiego odkryć jeszcze przed narodzeniem naszych pociech.
Pierwsza koleżanka rzekła, że nie ma czasu na internet, a w ogóle to jesteśmy inne od siebie, bo ja to lubię takie nowinki
Do dziś pomimo delikatnego namawiania, podsyłania kolejnych linków (żadnych maili nie czyta, bo ciągle nie ma czasu) i próby umówienia jej na chustowe spotkanie w jej mieście, żeby zobaczyła, o co chodzi, nie dała się "przekonać". Dodam, że też mi się skarży, jak to jej dziecko nie chce
spokojnie leżeć, tylko się wydziera.
Druga koleżanka okazała się oszczędna, bo już jedno nosidło przecież ma (sztywne), w którym nosiła pierwsze dziecko maszerując godzinę dziennie dla zrzucenia nadwagi pociążowej (a nie dla przytulania). Co prawda teraz uprawia marsz z kijkami i przydałaby się jej jedna wolna ręka, bo dziecku lata głowa (wcześniej przytrzymywała ją ręką). Ostatnio mi mówiła z radością, że z drugim też maszeruje (w nosidle niestety, mam nadzieję, że zrezygnowała z kijków, żeby trzymać temu maluchowi tą trzęsącą się główkę).
Trzecia koleżanka (właściwie kuzynka) po urodzeniu dziecka dała się namówić na wypróbowanie mojej chusty, bo dziecko ciągle płakało. Chustę mi odesłała, bo dziecko już spokojniejsze, ale zastanawia się nad podaegi ( w międzyczasie dziecko podrosło).
Cieszę się, bo:
-przeczytała podesłane informacje,
-chciała choć spróbować i ponosić, zanim wyda negatywna opinię,
-ma zamiar sprawić sobie podaegi, żeby nosić dziecko