Jak dowiedziałam się, że znowu (po 10 latach) będę mamą, jednego byłam pewna: ono będzie rozpieszczone do granic. Chusta była pierwszym pomysłem i pierwszą rzeczą jaką kupiłam dla nienarodzonej dzidzi. Dziewczynka od początku okazała się niezwykle grzeczna. Mało płakała i nie domagała się specjalnej uwagi. Ja jednak bardzo chciałam mieć ją jak najczęściej przy sobie, więc motałam ją praktycznie od urodzenia. Wydawało mi się, że jest między nami jakaś magiczna, niewytłumaczalna synchronizacja i nic tego nie zmieni. Ajednak dzisiaj mam pewne wątpliwości.
Marysia w chuście śpi krótko i sen ma płyciutki. Nigdy nie udało mi się jej przełożyć do łóżka bez rozbudki. Nie wystarcza jej też fakt bycia blisko - chodzić, chodzić i podskakiwać co drugi krok. Ostatnio jak byli u nas goście, chodziłam dookoła stołu żeby można było pogadać. Jak tylko próbowałam usiąść, natychmiast spotykałam się ze zdecydowaną reakcją. Najspokojniejsza jest jak razem odkurzamy, ale ile można odkurzać
ja na prawdę już mam czysto
Jak kładę się z nią wieczorem do łóżka, wtedy potrafi 2 godziny leżeć, machać nóżkami i trenować guganie (ciągle jeszcze bardzo nieśmiało).
Uwielbiam ją zdecydowanie, ale nie jestem przecież listonoszem, żeby cały dzień z nią biegać.
"Trzeba będzie dziecko zresetować" - powiedział mój mąż.... Może trzeba będzie!?