Mam doła. Chustuję regularnie od mniej więcej 6 tygodni. Wcześniej miałam trochę nieudanych prób, ale uparłam się na wiązanie. Trochę dlatego, że mi się bardzo podoba, trochę dlatego, że nie mam wyjścia - trafił mi się egzemplarz tylko-nie-próbuj-wkładać-mnie do-wózka (jeśli nie śpię). Wózek oznacza pojazd na sygnale
Kiedy w końcu udało się zacząć chustować, i na dodatek okazało się, że dzieć lubi to nad wyraz, wpadałam w lekką euforię. Założyłam radośnie, że może i moje wiązania nie są idealne, ale z czasem na pewno będzie lepiej. I co? Od paru dni jest coraz gorzej. Wiązanie mi już całkiem nie idzie - dziecię przekrzywione (zawsze na tę samą stronę). Martwię się, że tak to nie mogę nosić, bo kręgosłup. Wczoraj przed wyjściem poprawiałam wiązanie trzy razy, a i tak nie było do końca OK. Dzisiaj to samo. Po południu próbowałam znowu (chciałam troszkę ogarnąć kuchnię) i wiązanie wyszło tak żałośnie, że zdjęłam chustę. Biorę trzy głębokie wdechy, rozwiązuję i wiążę od początku - i kiszka. Dobrze, że młoda jest cierpliwa i bez większych emocji znosi te ewolucje. Wydaje mi się, że zaczęła przy wkładaniu do kieszonki odginać się na jedną stronę i za nic nie udaje mi się tego dociąganiem wyprostować. Ani w żaden inny sposób.
Efekt jest taki, że jestem wściekła i załamana. Na dodatek od kilku dni Mała Smoczyca je co jakieś 20 minut i chyba jestem po prostu zmęczona. Co oczywiście potęguje moją frustrację. Buuu.