A było to tak:
Spaliśmy jak zabici, mały obudził sie około 3 do karmienia, nakarmionego odłożyłąm do karmienia, otworzyłm drzwi do pokoju by wyjść do ubikacji a tu dom w płomieniach, wszystko się paliło. oprócz sypialni w której spaliśmy z dzieciaczkmi, obudzxiłam szybko męża, popłoch, mąż zdecydował że trzeba skakać przez okno bo inaczej się nie da.... i wyskoczył a ja miałam wyrzucać dzieci przez ono i on miał je łapać. Taki był plam, ale w ostatniej chwili coś mnie tchnęło i wyciągnęłam z komody moje chusty i jedną chciałam przywiązać do rury od kaloryfera, ale natchnęło mnie i przeciągnęłam chustę (ak jak kiedyś bear grylls pokazywał z linką) przez rurę w połowie, do konca tej chusty przywiazałam drugą, straszy miał mocno ścisnąć ręce wokół chusty i sam zjechać na dół, a ja młodszego wsadziłam do poucha i z małym zjechałam po chustach na dół. potem rozwiązałam chusty i pociągnęłam tylko tę pierwszą chustę i zleciała ona na dół.
Dzięki temu mieliśmy dwie chusty, dzięki którym mogliśmy okryć siebie i dzieciaczki, zanim jakaś pomoc do nas dotrze.
To oczywiście był sen, straszny sen i taki realistyczny.
Jak już ochłonęłam, to zdałam sobie sprawę, że te przeciągnięcie chusty wynikało z tego, że szkoda mi było by chusta została w domu i się spaliła.
Śmieszne było to, że w obliczu takiej tragedii ja jeszcze myślałam jak ocalić szmatkę, buuuu.....
przeogromne przywiązanie do chust jest aż tak głęboko zakorzenione?