Nigdy mi nie chciały wychodzić wiązania siodełkowe. Węzeł tu czy węzeł tam, wszystko jedno. Na biodrze dobrze i ciasno potrafie zawiązać tylko na krzyż i jest to moje ulubione (bo jedyne opanowane) wiazanie na biodrze. Dzis byłam na warsztatach ekomamy. Było siodełko. Zawiązałam, było bardzo dobrze, Adelcia prawie zasnęłą, tak jej przypasowało.
Napalona sukcesem próbowałam ja znowu wsadzić w siodełko w domu. Porażka jak zwykle. Przy wkładaniu dziecka podnoszę je, dociągam jak potrafie najmocniej. Wiążę tak, że bym sie wpół przecięła. No i co z tego, jak sekundę później dziecko juz mi smętnie dynda. Dziś starałam się tak dociągnąć, że sobie obojczyk nadwerężyłam, sierota jedna. Chyba muszę przyjąć do wiadomości, że siodełka nie sa dla mnie. Zreszta z prostym plecaczkiem, gdzie jest ten sam myk - dziecko siedzi na i w pojedynczym pasie szmaty, tez mi nie wychodzi, jak sie dzis okazało...
Tak tylko piszę, żeby się pożalić![]()