Moje dziecię jak pierwszy raz próbowałam zawiązać je w chustę tak się rozdarło, że aż przeszła mu czkawka. Wiązanie nakarmionego, przewiniętego i zadowolonego dziecka kończyło się kontaktem z małym, zdesperowanym rozdarciuchem. Początkowo motałam go na zupełnego śpiocha po usypiającym karmieniu, przy czym musiałam mieć już uszykowaną blisko siebie chustę, albo wręcz na sobie i wiązałam go na leżąco, tzn ja leżałam na plecach, a on na moim brzuchu i musiałam bardzo uważać, żeby go nie obudzić, bo jak poczuł że jest związywany, to było darcie nie z tej ziemi, prężenie i machanie głową na wszystkie strony. Teraz chusta nam służy do zmiany małego rozdarciucha w słodkiego śpioszka. Także wszystko jest możliwe. Myślę, że potrzebował czasu, żeby załapać, że chusta to nie narzędzie tortur tylko sposób na bycie blisko mamy dłużej niż na rączkach.