Ostatnio tak trochę mniej się nosiliśmy- bo na plecach w zimie jakoś nie mogę się przemóc, usypianie bardzo się poprawiło, więc kółkowa trochę poszła w odstawkę, w dzień też jakoś za ciężko. No i tak któregoś dnia na zakupach, mąż nosząć dumnie w MT stwierdził, że jemu będzie brakowało tego noszenia. I tak mi się jakoś smutno na sercu zrobiło.Młody ostatnio włazi wszędzie nie tam gdzie trzeba, goniąc go i wyciągając spod szafek, krzeseł brak czasu na sprzątanie czy cokolwiek... No i ten strach, że już bliżej końca noszenia..więc mnie naszło, że trzeba się jeszcze nacieszyć póki można. Postanowiłam trochę posprzątać, więc MT na kanapę, młodego na MT ( uśmiech radości był bezcenny ), siadam sobie do niego tyłem i zaczynam wiązać dolne pasy i nagle.... czuje... takie dwie malutkie łapusie, które zaczynają mnie obejmować w pasie....
Nie muszę mówić jak słodko, miło i w ogóle wzruszająco mi się zrobiło. Potem już była radocha i udawanie konika, aż do najdłuższej drzemki w ciagu dnia od dawna... Wiecie... miłe są takie powroty...