Starszego synka nosiłam w chuście odkąd miał 7 miesięcy - i w jego i moim przypadku była to miłośc od pierwszego wejrzenia, nosiliśmy się w 2X i chusta kojarzyła mi się tylko z przyjemnością i bliskością. Możecie sobie wyobrazić jak bardzo się cieszyłam, że drugiego synka będę mogła nosić od początku, że już cokolwiek o chustach wiem... Próbujemy się wiązać odkąd mały skończył 2 tygodnie. Pierwsze wiązania kieszonki - totalna porażka, nie mogłam jej zupełnie dociągnąć. Postanwiłam, że się nie poddam i będę próbwać. I tak próbujemy - codziennie lub co kilka dni do dzisiaj. W większoście przypadków jakoś udaje nam się zamotać, choć prawie niegdy nie jestem do końca z wiązania zadowlona - albo wydaje mi się że mały nie jest wystarczająco dociągnięty, albo dociągnięcie jest ok ale mnie wtedy chusta uwiera. Sam proces wiązania to dla mnie mordęga, mały nigdy nie jest spokojny, ja też szybko się denerwuję, wychodzę z takiego motania jak z maratonu... Powiem szczerze, że gdyby nie to, że pamiętam jak inaczej było ze starszym synkiem to bym się już chyba poddała
Takie piękne wyobrażenia miałam o naszych pierwszych miesiącach w chuście, a rzeczywistość okazała się, no cóż....
Wybieram się na najbliższe spotkanie KK, może dziewczyny mi coś pomogą, ale dziś w połowie motania mały tak wrzeszczał, że musiałam przestać i doła mam niesamowitego....
Pocieszcie...