jechałam dziś z dziewczynami zawieźć Agatkę do przedszkola, musimy przejechać przez las. Nagle w środku lasu coś zaczęło stukać, pukać, zaczęłam szukać miejsca, żeby zjechać i jak zjeżdżałam to buch! - dym spod maski. Złapałam za torbę, Agacie kazałam się szybko wypinać, ja złapałam za Martę i w te pędy z samochodu. Na szczęście w torbie była Anka, więc zamotałam ją na szybko, tak jak dałam radę z uciekającą Martą (a droga b. ruchliwa) i jedno dziecko było unieruchomione, drugie wpadło w lekką histerię. Zadzwoniłam do sąsiadów, czy nie będą zaraz jechać do przedszkola i jechaliA sąsiad myślał, że mu robię żart prima-aprilisowy. Jakby nie było sąsiadów, to byśmy poszły na autobus. Bez chusty bym się zarąbała z 12 kg na rękach. Droga jest zbyt niebezpieczna, żeby puścić Martę nawet za rękę.
No i jeszcze wnioski - jednak nosidło prędzej bym zamontowała na sobie, chustę zawiązałam byle jak (Marta mi uciekała) i teraz bolą mnie ramiona.