Dzisiaj zamotałam moją córkę po raz pierwszy - zawiązałam kieszonkę, zapakowałam dziecko. Dziecko siedzi i myśli, rozedrzeć się czy nie, czy mi fajnie, czy mi niefajnie. Po pięciu minutach noszenia (przestawała kwękać, kiedy chodziłam) zdecydowała się jednak, że jej niefajnie i rozdarła się na całego.
Kiedy próbował zamotać się mąż, rozdarła się już na etapie wkładania do kieszonki.
Sprawdziłam, czy aby nie ma przyczyn pozachustowych - najedzona, pielucha zmieniona, ubranie wygodne. Noszona na ramieniu luzem, siedzi cicho i lustruje otoczenie. Wkładana do chusty - ryczy.
Na pewno zamotałam nieco za luźno - czy to mogła być przyczyna? Ale w takim razie dlaczego ryczała wkładana do kieszonki motanej na tatusiu?
Mój mąż postawił teorię, że jej za gorąco. A może przez to za luźne wiązanie czuje się niepewnie?
Czytałam o tych cudownych chwilach, kiedy to dziecko po raz pierwszy zapakowane do chusty wycisza się i różne takie. A moja Buczysława buczy i oblewa się łzami, jakbym jej zrobiła najcięższą z krzywd.