Smutno mi...byłam dzis u znajomych, fajna rodzina, zdrowa. Przyszła ich córka, bawilismy się z mężem na jej weselu, świetna, energiczna dziewczyna, mama 4 miesięcznego synka. Rozmawiamy o dzieciach, opiece, trudach i radościach. Temat zszedł na noszenie w chustach, zachęcałam ją do zamotania małego i wtedy usłyszałam, że ona nie będzie nosić małego, że stara sie go nie nosić nawet na rękach, że nawet rodzicom i teściom nie pozwala brac go na ręce bo sie przyzwyczai a ona nie będzie mogła nic zrobić w domu, zostawić go z rodzicami lub opiekunką i iśc na diskotekę z mężem. Ręce mi opadły...patrzę na tego slicznego małego chłopca i myślę, że to straszne, że nie będzie mógł poczuć jak to jest być tulonym i noszonym w ramionach mamy gdy tylko sie tego zapragnie i ze ważniejsze są dla niej "prace domowe".
Starałam sie przekonac ją, że noże robić wszystko w domu z zamotanym synkiem ale widziałam taki upór w jej oczach, że odpuściłam.
Straszne jest takie ciasne myślenie o życiu, bo inaczej tego nazwać nie potrafię...