Świeżo po pobycie w szpitalu dziecięcym, podbijam wątek.
Wylądowałyśmy tam z paskudnym wirusem biegunki. Jako że dziecina osłabiona, lekko odwodniona, umęczona bólem brzuszka i wymiotami, sił nie miała żeby chodzić, a w łóżeczku leżeć to żadna frajda, uskuteczniałyśmy maratony po szpitalnym korytarzu (w chuście oczywiście). Już po pierwszej rundzie okazało się, że na oddziale są jeszcze dwie inne chustomamy! (Shoko, pozdrawiam serdecznie!!!)
Poza tym ogólne zainteresowanie, powątpiewanie w oczach pielęgniarek, dobre rady z ich strony ("pani nie nosi tyle tego dziecka, bo kręgosłup wysiądzie..."). Była też bardzo "uprzejma siostra", która usiłowała zwrócić uwagę ordynatora na to, jak męczę i przegrzewam swoje dziecko w chuście. Pani ordynator nie okazała jednak najmniejszego zainteresowania tematem.
Chusta przydała się też jako koc dla mnie, bom nieprzygotowana na takie ekstremalne warunki trafiła na oddział...