wczoraj nie dałam już rady... nie spalam niemal całą noc... no i byłam nieco zwłoczasta... a mój dzieć uprawia wspinaczkę po wszystkim... monotonnie przy tym bucząc ... chyba skuli pojawiającego się uzębienia (pierwszy z paszczowego garnituru)
padałam na twarz i modliłąm się by dzieć mój zechciał spać... ale nie, nic z tego
będąc już na granicy... albo i poza granicami bo poryczałam się aż ze zmęczenia... (normalnie twardziel jestem ale jestem przeziębiona i chyba od kataru rozmiękłam czy cóś)
za radą koleżanki wpakowałam dziecię w wózek po raz pierwszy od 7 miesięcy...
dzieć zamarł z wrażenia... i chyba strachu (oczy miała jak pięciozłotówki)
po raz pierwszy przez taki długi czas (około godzinny spacer) nie wiedziała ani mamusi ani tatusia , mam cholerny wózek tylko przodem do kierunku jazdy
co prawda nawet na chwilę usnęla ale nie był to dobry sen, przez wizjer w budzie widziałam jak ma napięte rączki i jak za każdym razem drgają jak wózek podskakuje na kamieniu
w głębi coś mnie ściskało, ale...
nie buczała i ta godzinna cisza pozwoliła mi się cudownie zrelaksować i naładować
mam pieruńsko mieszane uczucia, że zafundowałam dzieciowi godzinny stres
coś mi mówi, że chyba na długo znów odstawimy wózek w kąt
no musiałam się wyżalić, wygadać...