Po przekopaniu wielu wątków, przemyśleniu sprawy itd. zdecydowałam się na rozpoczęcie przygód chustowych od razu od tkanej i od kangurka, a co tam, "dla mojego Krysia najlepszy zestaw poproszę"...
Jak tylko doszła do mnie chusta zaczęłam intensywne próby motania z obiektami zastępczymi. Próbowałam z miśkami i jaśkami, które na moje oko były trochę za lekkie, za miękkie i za krótkie w porównaniu do noworodka, nawet licząc, że nóżki byłyby tylko wyobrażone i jeszcze z takimi poducho-wałkami, które z kolei są chyba rozmiarów tułowia 3-4latka, ale przynajmniej są bardziej nabite i ważą prawie 1kg, a nie 200g. Nic sensowniejszego jeszcze w domu nie znalazłam, a na wielgachną lalkę pieniędzy nie mam... Największy problem jest z dociąganiem, wszystko ląduje mi pod brodą, a te długie wałki dodatkowo wyginają się na boki z powodu brzucha, za to krótkie miśki lądują nad brzuchem, między piersiami i tuż pod brodą i gdyby były noworodkiem bałabym się, że zrobię im krzywdę przy ruszaniu głową... I w końcu nie wiem, czy te sztuczne chuściochy są nie takie, czy to mój brzuch, czy jeszcze co innego...
W związku z tym mam do Was 3 pytania:
1. Czy różnice w rozmiarze/wadze/konsystencji sztucznego i prawdziwego "chuściocha" mają znaczenie w nauce wiązania?
2. Czy da się jakoś przy nauce obejść kwestię wielkiego brzuchola z dzieckiem w środku, czy lepiej odłożyć próby na później?
3. Jakie elementy procesu wiązania koniecznie trzeba przećwiczyć zanim zamota się żywe, oszołomione po porodzie, nie trzymające główki dziecko?