Noszę mojego Księcia od 4 miesięcy....i odnoszę wrażenie, że im więcej czytam o wiązaniach, im więcej oglądam filmów, tym gorzej mi motanie wychodzi jak to mówią "nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu"- wszędzie doszukuję się błędów, luzów, zwisów, asymetrii, rozdeptanych żab... Dociaganie zajmuje mi coraz więcej czasu, Dzieć szału dostaje, rzuca się, wygina, a efektem i tak jest gniot
Wczoraj na zakupach walnął taką antyreklamę chustonoszenia myślałam że się ze wstydu zapadnę przed wyjsciem zapodałam tak pancerną kieszonkę, że mu się nie dziwię dopiero szybkie wysupłanie i wsadzenie go w naprędce sklecony dwa-iks (na oko motany, bez dociągania ale sztywny), uciszyły wrzaski katowanego
Załamana jestem....bo ja to z tego gatunku ludziów, co "wszystko albo nic" chyba najwyższa pora na inspekcję moich wiązań u chustopróchna
Lada moment do Stolicy zjeżdżam, pewnie znajdzie się czas na zadręczanie warszawskich niosek

Miałyście etap "przesadyzmu" w swojej szmaciarskiej karierze?