Ja absolutnie nie jestem siłą fachową, wiéc to będą tylko moje osobiste przemyślenia, ale wrzucać z tobołka uczyłam się z pierwszego linku (a potem konsultowałam się z Pasiatą), tyle że trochę mocniej podciągsłsm dolną krawędź, więc dziecko siedziało w tobołku głębiej i pewniej, z mocniej podwiniętą miednicą. Moim zdaniem jeśli się tak złapie, a potem nie odpuści napięcia chusty w trakcie wrzucania, to dziecko nie bardzo ma jak się rozprostować, a chusta jest fajnie głęboko pod pupą i pod udami (ale nie gdzieś na brzuchu). W każdym razie u nas działało bez pudła (no, prawie, bo bywały takie dni, kiedy nie działało - ale to zwykle była wina mojego nieutrzymania napięcia właśnie i wierzgania Szelmy).
Tak jak w drugim linku nie próbowałam wrzucać, ale nie podoba mi się to co widzę. Dziecko ma chustę spomiędzy nóżek prawie pod brodą, za to nóżki w trakcie wrzucania niemal proste - ponieważ ta środkowa część je "zabezpiecza", wrzucająca chyba nie czuje potrzeby podwinięcia miednicy i ugięcia nóżek. Po tych przydługich przygotowaniach nie czuje też najwyraźniej potrzeby jakiegokolwiek dociągnięcia plecaka po opuszczeniu dziecia na miejsce, więc intryguje mnie co się stało z tą szmatą spomiędzy nich (została tam?) i co by się z nią stało gdyby to nie była lalka tylko ważące np. 9 kilo niemowlę, które realnie obciążyłoby szmatę... Już zupełnie na marginesie ona przedziwnie wrzuca, tak jakby odwrotnie - tzn. przez to ramię z której stony trzyma szmatę, nie ma tego bezpiecznego przetaczania po ręce... Ale może się czepiam, mi się po prostu to co widzę nie podoba, może da się tak ułożyć dziecko sensownie, ale to bardziej wygląda jak "nie potraię zrobić normalnego bezpiecznego tobołka więc naokoło i bez sensu próbuję go "zabezpieczyć".