Zobacz pełną wersję : Problematyczne długie chustospacery
Mój syn jest dość ruchliwym dzieckiem i na dodatek nerwowym od urodzenia. Nigdy nie wytrzymywał w chuście jakoś szczególnie długo, dlatego zazwyczaj nosiłam go albo po domu, albo blisko domu, coby w razie alarmu nie wyciągać go zimą na dworze (urodził się w listopadzie).
Od jakiegoś czasu wypuszczam się jednak dalej i na dłużej. Nasze spacery jednak nie trwają dłużej niż 2 godziny. Zazwyczaj przez pierwsze 30 minut Miłosz obserwuje otoczenie, potem 30 minut śpi (staram się wychodzić mniej więcej w porze drzemki), a po kolejnych 10-15 minutach muszę go już wyjąć, bo się wierci i chce wyjść. Wyjmuję go więc gdzieś pod płotem, daję cyca i po pewnym czasie staram się znowu zamotać, żeby móc wrócić do domu (12 kg na rękach nie chcę nosić). I tutaj następuje zonk, bo synek ma zazwyczaj dość noszenia i protestuje.
Jedną z takich akcji zaserwował mi dzisiaj. Przysięgam, że żałowałam, że nie mam ze sobą wózka (!), co raczej nieczęsto mi się zdarza. Zamotałam go na dworze dopiero za drugim razem i prawie biegiem wróciłam do domu, bo mały ewidentnie miał dość. Chciał się pobawić, gdzieś pognać na czworaka, a nie znowu siedzieć w chuście.
Czy Wy też macie podobnie? Jak sobie radzicie?
mieliscie ;)
wlasciwie nie ma sie co dziwic, dziecko jest coraz wieksze i coraz bardziej samodzielne, samo chce poznawac swiat.....
ja w tym czasie robilam spacery z opcja postoju/zwiedzania
tzn chodzilam tam gdzie moglam malego wyjac z chusty i dac poszalec (po godzince malch byl zwykle na tyle zmeczony i usatysfakcjonowany samodzielnascia ze sam na plecy wlazil :lol: )
Mamy tak.. Młody po godzinie do półtorej bardzo chce opuścić pokład, więc spaceruję w okolicach domu (wsadzenie go w chustę po wyjęciu nie jest specjalnie proste, charakterny jest).
O dziwo, mężowi nie protestuje, a łażą czasem i po trzy godziny.
ostroszyc
12-09-2011, 13:06
Planowałam (i do dziś tak robię) spacery z międzylądowaniami :) Tzn. w chuście (a dziś - na nożkach) tyle ile wiem ze wytrzymuje bez protestów, potem godzinka w kawiarni dzieciowej, u babci, u znajomych czy coś w tym stylu, potem zmęczone i nakarmione dziecię znowu hop do chusty (lub do autobusu).
mieliscie ;)
wlasciwie nie ma sie co dziwic, dziecko jest coraz wieksze i coraz bardziej samodzielne, samo chce poznawac swiat.....
ja w tym czasie robilam spacery z opcja postoju/zwiedzania
tzn chodzilam tam gdzie moglam malego wyjac z chusty i dac poszalec (po godzince malch byl zwykle na tyle zmeczony i usatysfakcjonowany samodzielnascia ze sam na plecy wlazil :lol: )
Tak, tyle że ja specjalnie napisałam na górze, że synek od początku tak ma - nienawidzi stagnacji, coś musi się zmieniać, więc za długo w chuście jest "be". Kiedy w maju przyzwyczajałam go z powrotem do chusty po jego 3-miesięcznym buncie (właściwie to wtedy do MT, bo chustę zbyt mocno oprotestowywał), przez 2,5 miesiąca dawał radę max. 25 minut w stanie zamotanym. I tak się cieszę, że teraz jest lepiej :). Marzą mi się długie jesienne spacery, choćby w deszczu, ale w nim o międzylądowania trudno ;). Zresztą Miłoszowi trudno jest zorganizować miejsce, w którym będzie chętnie przebywał przez godzinę, żeby mógł się zmęczyć i nabrać chęci do powtórnego zamotania. Chyba pozostaje mi skrócić spacery i poczekać na lepsze czasy.
Ja mam inny problem. Chciaalabym wyjsc sama z dzieckiem na plecach, ale sie boje. A na plecach wygodniej niz z przodu, dziecko tez wiecej widzi. Jednak jakos nie moge sie przemoc...
Aniika - Ale czego się boisz?
Ja dla siebie wymyśliłam jeszcze jedno wyjście - drugie zamotanie mogę zrobić np. na boku! Zawsze to jakaś odmiana dla małego. Muszę się tylko siodełka nauczyć, bo póki co na boku to tylko w kółkowej pomykam ;).
Aniika - Ale czego się boisz?
A roznych rzeczy :) w dziale chustowiazanie podpielam sie pod temat, bo nie ja jedyna mam obawy z samotnym noszeniem na plecach.
A Ty nosisz na plecach? Siodelko jest proste i przyjemne, ale nie na dlugie spacery. :) Do nauki wiazania na boku, to najlepsza jest krotka chusta.
Generalnie wiązanie na boku nie jest raczej na długie spacery, ale mi chodzi o dojście do domu, więc dam radę ;). W kółkowej już mi się zdarzało tak łazić.
Też chciałam spytać o to jak nosisz synka. Ja swojego dość szybko przerzuciłam na plecy, nie wyobrażam sobie taszczyć 12kg z przodu. Nosząc go na plecach mieliśmy oboje dużo więcej możliwości, mały więcej widział i mógł dotknąć wszystkiego na co pozwalałam. Podchodziłam z nim do drzew, dotykał kory (listki i igiełki to polecam raczej przy dzieciaczku zawiązanym z przodu, bo jest prawie pewne, że się nimi poczęstuje). Pozwalałam mu dotykać wszystkiego, co bezpieczne i w zasięgu jego rąk. Staliśmy więc niekiedy przy drewnianym płocie albo żelaznym drążku, ku zdziwieniu przechodniów.
No ja na mojego półtora roczniaka mam taki patent, że po jakiejś 1,5-2 godzinach (bez żartów, tyle wytrzymuje :-) ) wypuszczam na bieganie, przejedzenie) i sam się potem pcha na plecy :-)
A hajda tak w kwestii 12 kilo. Mnie się czasem zdarza targać z przodu te moje 13 kilogramów synkowego szczęścia. Dajemy radę, ale to faktycznie sytuacje ekstremalne. :-)
Ja też uwielbiam z przodu :). Zawsze tak usypiam synka i jeśli go nie odkładam, to tak sobie trwamy przytuleni. Uwielbiam głaskać go po główce i całować w czółko i policzki ;). Jednak na dłuższe spacery jednak wolę plecy...
Powered by vBulletin® Version 4.2.1 Copyright © 2025 vBulletin Solutions, Inc. All rights reserved.