Zobacz pełną wersję : A gdyby nie było chust...
...to nosiłybyście dzieci w takich ilościach jak w chustach?
(przepraszam jeżeli taki wątek już był - nie widziałam)
Czy może w zależności od dziecka - dużo płaczące więcej, mało płaczące - mniej.
A może wózek wystarczyłby w zupełności?
Ja na pewno nie nosiłabym tyle. :oops:
Młody nie miewał kolek, infekcji. Położony w łóżeczku spał. Wisiał na piersi od 40 min do godziny, tego nigdy nie ograniczałam (być może tak zaspakajał potrzebę bycia blisko mamy). I jakoś nie pamiętam żeby domagał się przez te trzy miesiące - kiedy chusty nie posiadałam - noszenia.
visenna2
03-09-2008, 20:54
Nosiłabym bo lubię :)
Teraz jak Ania była noworodkiem płakała okropnie, godzinami. Mój rekord to 3,5 godziny na rękach bez przerwy :) I całkiem dobrze sie z tym czułam ;)
W domu nosilabym pewnie tak samo ale na spacerach zdecydowanie mniej. Dlatego jestem szczęśliwa, że tu trafiłam:)
Nosiłabym napewno, bo nosiłam tylko na rękach, ale chwała Bogu trafiłam na chusty i moje ręce odpoczeły.
rzezuchama
03-09-2008, 22:27
W domu nosilabym pewnie tak samo ale na spacerach zdecydowanie mniej. Dlatego jestem szczęśliwa, że tu trafiłam:)
Ja pewnie podobnie.
Choć odkurzać by się nie dało z 10kg dzieciem, a tego dziś dokonaliśmy w naszym cud-majtaju! Całe mieszkanie. :D
andziulindzia
03-09-2008, 22:28
Nosiłabym napewno, bo nosiłam tylko na rękach, ale chwała Bogu trafiłam na chusty i moje ręce odpoczeły.
Ręce jak ręce. Mnie odpoczęły plecy przede wszystkim. A nosiłam dużo i nosić będę
na poczatku nosilam prawie non-stop (a jak nie nosilam, to dziec spal u mnie albo u malza na rekach, brzuchu albo wlasnie jadl). na rekach nosilam, bo w chuscie nie dalo sie jesc... (kolyska odpadala, bo nylo podejrzenie, ze z jednym biodrem jest cos nie tak). a dziec glownie jadl na poczatku. odkad zalapal, ze w chuscie, mimo braku dystrybutora pod paszcza (bo pod reka to on jest :wink: ) jest milo - nosimy sie w chuscie. nosilabym pewnie tyle samo, biedne moje plecy... a tak myk i dziec w chuscie :D
Ja nie, bo sił by mi zabrakło :( ale na szczęście zostałam oświecona i mam w czym nosić :)
Teraz, kiedy wiem, jak noszenie jest ważne - tak. Starszej nie nosiłam dużo (na spacerach w ogóle), za to wiele godzin spędzałam leżąc z nią na podłodze, bo wiedziałam intuicyjnie, że jak najbliższą formę fizycznego kontaktu muszę jej zapewnić. Że tak powiem - przy starszej to ja schodziłam do jej poziomu, przy młodszym - to on został wzniesiony na mój poziom. A starszą naszałam sporadycznie w wisiadełku na różnych wyjazdach turystycznych, po domu niewiele, bo mam słaby kręgosłup a ona wielka baba była od początku, zresztą ona była z tzw. niewymagających dzieci, nie miała kolek, nie płakała, wystarczyło jej wspólne tulenie w poziomie ;-)
pewnie nie az tyle,a spacery tylko wozkowe by byly. Jak Kajtek byl malutki pozwalalam mu na sobie spac godzinami, byla u mnie moja mama, duzo go tulila. Teraz jak maly jest juz wiekszy pewnie nosilabym duzo mniej, bo przeciez i ugotowac trzeba i poprac,a tak maluszka do chusty wrzuce i nie musze tego robic kosztem noszenia i na sile dziecka do podlogi przyzwyczajac.
W domu tyle samo (w domu nie chustuję) ale na spacerach duuużo mniej.
Jasnie Pani :)
03-09-2008, 23:15
Nosiłabym ją pewnie z 1/10 z tego co nosiłam, tylko dla zaspokojenia mojej potzreby bycia blisko, bo ona wystarczyło, z ma mnie w zasiegu wzroku i nie plakała, nie zwracała na siebie uwagi... chyba jej matka jakas opatrzon a sie wydawala. caly czas ją obskakiwalam, wiec wytchnienia troche musiala miec. Chusta to byla tylko i wyłacznie moja fanaberia - podobala mi sie :lol: :lol: Jakbym jej nie miala to tylko gotowanie bylo by utrudnione :lol: :lol: Wózek zawsze tolerowala i do tej pory nie ma z nim problemów.
Pewnie nie uwierzycie, ale ja dopiero teraz poznalam co znacza nieprzespane noce i marudne, placzace dzieko... zeby trzonowe...
Nosiłam, noszę i nosiłabym :) Spacery byłyby dużo rzadsze, bo Gaia dostaje ataków płaczu w wózku, a na spacerówkę jeszcze trochę za mała, noszę ją na rękach przed zaśnięciem i kołyszę. Oczywiście bez chust byłoby trudniej :wink:
Żałuję że nie znaliśmy chusty wcześniej, tylko we Włoszech na ciasnych chodnikach głowiliśmy sie jak przejechać z wózkiem :roll:
to wnosilabym dziecko, zakupy i wozek na raty na 2 pietro. To wyniesienie smieci i wyskoczenie do sklepu w pejedynke bylo by wyzwaniem. To pewnie nosilabym w nosidelku-wisiadelku. To zamiast wozka parsolki mialabym prawdziwa gablote :wink:, bo po lesie lubie chodzic. To na spacerach mdlalyby mi rece i pekal kregoslup od ciglego brania na rece i odtawiania po 5 minutach i zamiat malego plecaczka targalabym pusty wozek (co czasem sie zdarza ;P).
gdyby nie bylo chust do kupienia, to wiazalabym malego w czymkolwiek pewnie. na rekach bym dlugo nie wytrzmala z powodu kregoslupa, a uwielbiam miec go blisko, wiec cos bym wymyslila - potrzeba matka wynalazkow
Nosiłabym mniej.
Cięzkie, za ciężkie to moje dziecko.
I niespecjalnie musi być noszone. Oczywiście rozpromienia się na widok chusty :D
W wielu sytuacjach pomęczyłabym się z wózkiem (bo u nas teraz chusta głównie outdoorowa)
Niestety odpadłyby nam spacery z psem po lesie (jak cudnie Staś trzyma smycz wyprowadzając psa ;D)
Jak był maleńki to na rękach dałabym radę nosić tyle samo, ale my chustujemy prawie od początku.
I właśnie widzę - początkowo więcej, w domu, teraz coraz mniej - dziecko więcej na podłodze ;)
Nosiłabym, tak jak i nosiłam Martusię.
Moje dziecko starsze (młodsze zresztą też) dużo bardziej ode mnie tolerowało wózek. Ja nie mogłam się przekonać. Było mi ciężko, nie mogłam iść tak szybko jak byłam przyzwyczajona, nie moglam wejść tam gdzie chciałam. Do moich rodziców, którzy mieszkali wtedy po drugiej stronie miasta wolałam iść z wózkiem pieszo niż jechać tramwajem czy autobusem. Dlatego Marta dużo była noszona w nosidełku. Wtedy nawet nosidełko, takie najzwyklejsze wzbudzało ciekawość i sensację ;). Ponieważ szybko Martusia robiła się ciężko a paski nosidełka wrzynały mi się w ramiona niestety dziecko szybko musiało zacząć poruszać się na własnych nóżkach.
Będąc w drugiej ciąży analizowałam sobie moje poprzednijsze doświadczenia z wózkiem i doszłam do wniosku, że po prostu miałam kiepskie wózki. Tym razem wózek wybierałam starannie ;). Dostałam też nosidło... Ani nosidło, ani wózek nie spełniły moich oczekiwań. I na szczęście odkryłam chusty! Wreszcie to jest to!
milorzab
04-09-2008, 23:10
D. to moje trzecie dziecko. Wcześniej nie miałam chusty. Najwięcej nosiłam Ignasia. Na rękach, w nosidełku wisiadełku, w nosidełku stelażu. On bardzo noszenia potrzebował. Może dlatego, że spędziałam z nim mało czasu i jak już byłam, to wykorzystywał mnie na maksa. Gdybym miała chustę, gdy Ignaś był mały, nosiłabym go chyba cały czas. Moje następne dzieci potrzebują/potrzebowały dużo mniej noszenia. Dominisia chustowego noszę mniej więcej tyle, ile nosiłam Tosię. Tylko teraz jest mi wygodniej.
Widzę, że przeważają Nosicielki z Prawdziwego Zdarzenia. :D
Widzę, że przeważają Nosicielki z Prawdziwego Zdarzenia. :D
To ja jestem z nieprawdziwego zdarzenia :(
nosiłabym, bo moje dziecko z tych naręcznych. Wózek łaskawie zaakceptowała w okolicach 13. miesiąca... Chusty były dla mnie wybawieniem, ale też ogromną przyjemnością, z którą trochę trudno mi się pożegnać - a pannica ma już 2,5 roku i od dawna jest całkowicie samobieżna. Czasem ją wrzucam na chwilę, ale to nie to samo, ech.
Powered by vBulletin® Version 4.2.1 Copyright © 2025 vBulletin Solutions, Inc. All rights reserved.