dzis po raz pierwszy usłyszałam z ust mojej mamy krytykę.
Skarzyłam jej się trochę ze mi cięzko samej gdzieś dalej się wybrać z chłopakami bo mi uciekają (Maciek zwłaszcza) bo Damian czeto w swoim świecie, nie słyszy mnie a ja nie mogę być 100% skoncentrowana na nim, bo Maciek chce albo na ręce albo w swoim własnym kierunku, najczęściej sprzecznym z moim. i generalnie albo jest przywiązany, albo ja się strasznie uszarpię umęczę nawet po drodze ze szkoły Damiana do domu (a i jeszcze przemoc stosuję - bo przenoszę za chabety przez jezdnię, wrzeszczącego i kopiącego Maćka)
no i usłyszałam : to przez to długie noszenie!!! sobie szkodzisz (chore stawy?) jemu szkodzisz..ja się tak z wami nie szarpałam...
a we mnie bunt, bo wcale nie wiadomo czy nie byłoby tak samo jakbym w ogóle nie nosiła...
Damian jak był mały to uciekał też, również z wózka (potrafił się wypiąć) a on przecież nie chustowy.
a może mama ma rację?